Powiem szczerze, że po tę książkę sięgnęłam tylko dlatego, że musiałam. W szkole kazali więc podeszłam do tego z niemałą niechęcią :)
Jest to jedna z niewielu książek, o
której mimo nie potrafię wyrobić sobie jednoznacznej opinii.
Niby są tutaj czary, ciekawa fabuła, dużo plastycznych opisów i bohaterowie,
którzy są barwni, którzy odczuwają prawdziwe emocje, a nie tylko stwarzają
pozory… Z drugiej jednak strony czary nie są tak wspaniałe jak myślałam, zanim
wzięłam książkę do ręki, fabuła nie wciągnęła mnie na tyle mocno, by z zapartym
tchem pochłaniać kolejne strony, opisy zajmują znacznie ponad połowę książki, a
bohaterowie… cóż jest ich sporo, ale czasem odnosiłam wrażenie, że za mało się
o nich dowiedziałam. Tak, więc mam wielki dylemat przy pisaniu tej recenzji.
Po książkę sięgałam dwa razy. Aby udało mi się ukończyć
czytanie potrzebowałam dość dużo czasu. Zaparłam się i z trudem, czytając po dwa
rozdziały dziennie, skończyłam. Ktoś mógłby zapytać, po co się tak męczyć.
Uznałam, że dzieło tak znane i chwalone, nazywane wprost „arcydziełem” będzie
warte włożonego wysiłku. Styl pisania autorki zupełnie mi nie odpowiadał, ale
przesłanie powieści widoczne szczególnie w zakończeniu jest bardzo mądre i
pouczające.
Czytelników "Harrego Pottera" J. K. Rowling (ja osobiście go kocham <3)zapewne uderzy zaskakująca zbieżność głównych motywów opowieści o czarodzieju z
Hogwartu i magu z Roke. Jest więc chłopiec, mający w sobie czarodziejskie moce,
których jest nieświadomy. Jest półsierotą, którym opiekuje się ciotka. Jest
szkoła czarnoksiężników, w której poznaje i przyjaciela i wroga, a także walka
z cieniem z krainy śmierci.
Według mnie jednak "Czarnoksiężnik z Archipelagu"
nie zawdzięcza swoje sławy powinowactwu z cyklem o Harrym Potterze, a
atmosferze w jakiej snuta jest ta opowieść o świecie otoczonym przez morza, o
samotnych wyspach, których krajobraz kojarzy się z krajobrazem Irlandii, z
rzadka rozrzuconymi nań kamiennymi miastami i ubogimi wsiami, gdzie przybycie
gościa napawa lękiem przed obcym i radością z możliwości wysłuchania nowin ze
świata. To właśnie sprawiło, że atmosferą emanującą z powieści zachwycony był
Stanisław Barańczak tłumaczący ją na prośbę Stanisława Lema.
To w takim świecie żyje Ged przeistaczający się stopniowo z wiejskiego chłopca
łaknącego nauki w dufnego w posiadane moce ucznia szkoły magów i wreszcie
świadomego, przedwcześnie dojrzałego czarnoksiężnika, który już wie, że
"(...) im bardziej rośnie prawdziwa moc człowieka, im bardziej poszerza
się jego wiedza, tym bardziej zwęża się jego droga, którą może on kroczyć; aż
wreszcie niczego już nie wybiera, lecz czyni tylko i wyłącznie to, co musi
czynić ... ". I który musi w końcu zmierzyć się z tym, przed czym
uciekał, przed konsekwencjami własnego czynu i w tej konfrontacji "(...)
ani nie został pokonany, ani nie zwyciężył, lecz nazywając cień swojej śmierci
swoim własnym imieniem, uczynił siebie całością; człowiekiem; kimś, kto znając
swoje ciało, prawdziwe ja, nie może zostać wykorzystany ani zawładnięty przez
żadną inną moc poza sobą, i kto przeżywa dzięki temu swoje życie w imię życia,
a nigdy w służbie zniszczenia, cierpienia, nienawiści lub ciemności."
Kolejnym z najbardziej zaskakujących w tej powieści
elementów jest to, że akcja „nie pędzi na łeb, na szyję”, powiedziałabym, że
toczy się raczej sennie… A jednak
czytając Czarnoksiężnika miałam nieodparte wrażenie, że LeGuin w jakiś
niewyjaśniony sposób opowiadała mi historię, która już znam, jakbym
przypominała sobie tylko dawno zapomniane wydarzenia. Mogłabym na palcach
jednej ręki policzyć, ile razy coś takiego czułam podczas lektury: „Córka
Anioła” Lynn Sholes i Joe Moore’a, „Hotel belle rouen” Marthy Grimes.
Powieść Ursuli Le Guin może być dla nas prostą historią o
przygodach młodego czarnoksiężnika, ale można ją traktować także, jako
przypowieść o dokonywaniu życiowych wyborów, akceptacji własnego ''ja'', drodze
do mądrej, świadomej dojrzałości. W powieści, jak to zwykle u Le Guin bywa,
odnaleźć można fascynację pisarki wschodnim mistycyzmem - filozofią, zgodnie, z
którą nie ma jasnego podziału nad dobro i zło, gdzie oba te czynniki
uzupełniają się wzajemnie i są sobie niezbędne. Powieść napisana jest ''sennym''
językiem, ten gawędziarski styl odnajdziemy także w wielu innych powieściach
autorki.
Tak jak wspomniałam mój stosunek do tej książki jest
obojętny. Książka jest idealna na leniwe wieczory lub bezsenne noce. Jeżeli
ktoś zdecyduję się na przeczytanie tej książki to polecam rozsiąść się po
prostu wygodnie w fotelu i przygotować na baśniową opowieść. Wyobrazić sobie,
że jest się gdzieś tam, na wyspie Gont i przy ciepłych językach ognia buchającego
z ogniska, słucha się opowieści potomków wielkiego czarnoksiężnika z
Archipelagu.
Na końcu dodam jeszcze, że bardzo zaskoczył mnie poziom tej książki, bo zazwyczaj wydawnictwo Prószyńskiego wydaje tylko książki, którym bez wahania mogę postawić wysoką ocenę...
Jeśli chodzi o ocenę punktową 5/10